Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O świcie, pijąc kawę, zerknął z uśmiechem na Niżyniera, jakby mu chciał powiedzieć:
— Myliłeś się, brudny cyniku. Ja nie pójdę w twoje ślady.
O ósmej był już na Mazowieckiej. Antosia jednak ani słyszeć nie chciała o ułatwieniu mu dostępu do swego pana. Nie skutkowały żadne argumenty. Posada w domu ministra była zbyt wygodna, by dla jakichkolwiek względów chciała wystawić się na ryzyko. Natomiast oświadczyła Murkowi, że najlepiej zaczepić ministra przed bramą i to nie zrana, gdy jedzie do ministerstwa, bo wówczas jest zły, lecz o trzeciej, gdy przyjeżdża na obiad i bywa w lepszym humorze.
I ta rada była coś warta. Przez dwa dni Murek napróżno usiłował przypilnować ministra. Albo przebiegał zbyt prędko, albo był w towarzystwie jeszcze paru osób. Dopiero na trzeci dzień udało się. Murek czekał na schodach. Na dole trzasnęły drzwi. Minister wolno wchodził nagórę. Gdy Murek niespodziewanie zagrodził mu drogę, aż odskoczył.
— Co to jest! — krzyknął — czego pan!?...
Murek odstąpił i zdjął kapelusz:
— Pan minister wybaczy, mam prośbę do pana ministra.
— Kto pan jest? — już spokojniej zapytał, choć jeszcze trzymał teczkę tak, jakby chciał zasłonić się nią od napastnika.
— Jestem człowiekiem, który wynosi śmiecie z mieszkania pana ministra.
— Co? Co pan robi?
— Wynoszę śmiecie z mieszkania pana ministra.
Twarz starszego, wygolonego pana nagle poczerwieniała, — oczy zwęziły się:
— Aha! — powiedział. — Rozumiem. Cóż, proszę za mną.
Ruszył naprzód, bez słowa otworzył drzwi, zdjął palto,