Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

libórz zupełnie sama. Najgorszemi dzielnicami. Spoczątku się bałam, ale cóż mam robić. Nie stać mnie na tramwaj.
Murek milczał.
— Czy pan, jak deszcz ustanie, też idzie na Żolibórz? — zapytała.
— Nie.
— Ale bywa pan tam często?
— Poco?... Wcale nie bywam.
— Myślałam... Pan tam nie ma krewnych?
Spojrzał na nią zdumiony:
— A cóż to panią, do cholery, obchodzi?... Wogóle nie mam żadnych krewnych. Jestem sam, jak palec.
— To dziwne.
— A skąd to pani przyszło do głowy?
— Tak — zawahała się. — Może mi się zdawało, że widziałam pana w tamtych stronach... Czy pan nie ma siostry?
Potrząsnął przecząco głową.
Tak szeroko otworzyła oczy, jakby zakomunikował jej jakąś niezwykłą, rewelacyjną wiadomość.
— Nie ma pan siostry zamężnej za majorem?
Wybuchnął śmiechem:
— Nie, panieneczko. Teraz to widzę, że mnie pani bierze za kogoś innego.
Wydawała się bardzo speszona. Milczała czas dłuższy, wreszcie powiedziała tonem sentencji bez żadnego związku z tematem:
— Najohydniejszą rzeczą na świecie jest kłamstwo.
Rozśmieszyło to Murka jeszcze bardziej:
— Niby z tym majorem i z tą siostrą? Przysięgam Bogu, że nie łżę. Czy zdaje się pani, że każdy włóczęga i oberwaniec musi być szwagrem majora?...
— Wcale nie — odpowiedziała w zamyśleniu. — Ale pan nie jest zwykłym włóczęgą.