Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dało zaczepnie. Zdziwił się tem. Nie robiła wrażenia ulicznej dziewczyny, raczej przypominała hafciarkę, czy ekspedjentkę, a może urzędniczkę w jakiemś biurze. Obrzucił spojrzeniem jej skromny, lecz schludny wygląd, później swoje połatane i brudne ubranie i przypuszczenie o zaczepnych zamiarach przygodnej towarzyszki wydało mu się zupełnie niedorzeczne. Przyszło mu do głowy, że ta panieneczka napewno boi się stać tu obok włóczęgi, od którego musi zalatywać stęchłym i kwaśnym odorem jego łachów, że w każdym razie odczuwa doń wstręt. Dlatego przemknęła mu myśl, czyby nie poszukać schronienia w najbliższej bramie, i odsunął się od panienki jaknajdalej, o ile pozwalał na to zasięg wąskiego daszka. Odwrócił głowę i patrzał w chlupiące gęsto po chodniku i jezdni lejki deszczu.
— Jeśli brzydzi się mnie — myśli, nie bez irytacji — to niech ona idzie gdzieindziej.
Chciał jej to nawet w niegrzeczny sposób powiedzieć, i zastanawiał się właśnie nad tem, gdy panienka odezwała się:
— Panu pryska na plecy.
— Nie szkodzi, niech pryska — odmruknął obojętnie.
— Ale może się pan przysunąć, tu jest dość miejsca.
Obejrzał się: patrzyła nań jakby z litością. To go rozgniewało.
— Mnie dobrze i tu — wzruszył ramieniem.
Poryw wiatru uderzył w strugi deszczu i Murek odruchowo cofnął się pod daszek.
Dziewczyna powiedziała:
— Niech pan tu stanie na stopniach, koło mnie.
— Co pani na tem zależy — odezwał się opryskliwie. — Chce pani, żeby ją moje wszy oblazły?
Widocznie stropiła się, lecz już po chwili uśmiechnęła się przyjaźnie:
— To nie jest najgorsze nieszczęście.