Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc i powodzi się panu nieźle?
— Niestety — uśmiechnął się. — Zaledwie nieźle.
— Szkoda — powiedziała obojętnie.
Murek ożywił się:
— Ale to tylko tymczasem. Stadjum przygotowawcze. Proszę nie wątpić, że wkrótce, że bardzo prędko będzie lepiej.
Był zaniepokojony i jeszcze dodał:
— To tylko kwestja czasu.
Tak się z nim inaczej rozmawiało, niż z innymi, tak wszystko, co mówił, było jakoś bezkrwiste, ślamazarne, nieistotne. Siedzieli razem przeszło godzinę, a nawet na krótki moment nie umiał jej zainteresować. I to powracanie do wspomnień! Lubował się w rozpamiętywaniu błahych zdarzeń, które minęły, a o których nie pamiętała nigdy.
Przyglądała się Murkowi i z całą wyrazistością zdawała sobie sprawę z niepodobieństwa posłużenia się tym człowiekiem, jako narzędziem zemsty. Rzeczywiście, tylko w chwili zamroczenia mogło jej przyjść na myśl rzucenie go na Junoszyca. Koki, chociaż fizycznie może słabszy, rozprawiłby się z nim bez trudu. Górował nad nim, jak europejczyk nad dzikusem, albo jak drapieżne zwierzę nad domowem, poczciwem bydlęciem...
Ta właśnie poczciwość Murka najbardziej denerwowała Nirę. Zdawało się jej, że każdem słowem, każdym poglądem, każdem wypowiedzeniem się o ludziach, o niej, o sobie, przechwalał się swoją dobrocią, miękkością, uczciwością, tem wszystkiem, co wywoływało w niej gniew, pogardę, ironję. Zupełnie tak, jakby chciał wyzyskać lada sposobność do dydaktycznego pouczenia, do przeciwstawienia swej idjotycznej, naiwnej, prostaczkowej zacności światopoglądowi Niry.
Jakąż miałaby ochotę roześmiać się mu w oczy i bez ogródek powiedzieć, co sądzi o nim i o jego cielęcych cno-