Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciły rumiany kolor i zapadły się. Gdyby nie zdrowa opalenizna, wyglądałby, jak rekonwalescent po ciężkiej chorobie.
Patrzał na Nirę z niepokojem i z radością:
— O, dzięki Bogu, nic pani nie jest. Nie zrozumiałem słów pani Bożyńskiej. Tak, jakby gniewała się na mnie za jakąś katastrofę samochodową?...
— Wszystko panu wyjaśnię, ale teraz nie mogę — przerwała mu z pośpiechem. — Niech pan wieczorem przyjdzie do cukierni, tam, na Miodową. Teraz, dowidzenia...
— Dzisiaj?...
— Tak, o ósmej. Dowidzenia.
Pocałował obie jej ręce i odszedł. Z westchnieniem ulgi zatrzasnęła drzwi i wróciła do Wojtka:
— Żałuję, ale poznasz go innym razem — powiedziała. — Wpadł dosłownie na sekundę. Ma istny nawał interesów. Nie miałam serca zatrzymywać go dzisiaj.
— Szkoda... Chciałbym wiedzieć, jaki jest człowiek, którego kochasz.
— Skądże jesteś taki pewny, że go kocham?
— Ach, to leży w twoim typie. Pozatem nie zaręczyłabyś się z człowiekiem niekochanym. Zresztą widziałem niecierpliwość twego oczekiwania. Nie jestem złym psychologiem?... Prawda?...
Chciała zmienić rozmowę i dlatego zażartowała:
— Zato technologiem jesteś napewno świetnym. No, jakże tam z twoim wynalazkiem?
Nie omyliła się. Zaczął z przejęciem mówić o swoich pracach. Nie znała mężczyzny, któryby nie dał się wziąć na taki haczyk. Nawet Koki zapominał o wymówkach i dokuczaniu, gdy umiejętnie skierowała rozmowę na jego interesy.
Zaognienie szram do wieczora minęło prawie zupełnie. O ósmej punktualnie przyszła do cukierni. Murek już na nią czekał. Siedział nad szklanką herbaty. W silnem świe-