Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No? — przynaglił ją niecierpliwie.
— Niech pan się kładzie. Ja nie przeszkadzam — bąknęła niewyraźnie.
— Owszem — powiedział stanowczo — przeszkadzasz i proszę iść.
Odwróciła się twarzą do pieca i wodząc dłonią po kaflach, zaśmiała się:
— A jakbym z panem przenocowała, to co?... Tak, na pożegnanie... Co sobie szkodować?...
Murek oburzył się. Pospiesznie naciągnął znowu marynarkę, zburczał ostro dziewczynę i wypchnął ją za drzwi.
Przez całą noc nie mógł zasnąć. Wstał i ubrał się, zanim Karolka nadeszła. Jeszcze raz rozmówił się z Żurkami, domknął walizkę, pożegnał się i ruszył na dworzec. Do pociągu było jeszcze pół godziny. Umyślnie nie wszedł do poczekalni, gdzie zebrało się kilka znajomych osób, widocznie również jadących do stolicy. Nie chciał narazić się na rozmowę i pytania, a wiedział, że nikt z nich do wagonu trzeciej klasy nie wsiądzie. Przyszło mu na myśl, że postąpił źle, nie złożywszy pożegnalnej wizyty Horzeńskim. Właściwie zależało mu tylko na babci. Obiecywał sobie jednak, że z Warszawy usprawiedliwi się listownie nagłością wyjazdu.
Punktualnie o siódmej pociąg ruszył. Korzystając z tego, że sam był w przedziale, wyjął irchowy woreczek, przeliczył pieniądze. Zostało mu niespełna sto dwadzieścia złotych. Sto dwadzieścia złotych i walizka z rzeczami.
Koła niespokojnie zastukały na zwrotnicach, zadudniły na moście i wpadły w równy skandowany rytm.