Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod krtanią łaskotała go potrzeba śmiechu. Przykrego, złego śmiechu.
Minął się w korytarzyku z rudą dziewczyną, którą służący dość bezceremonjalnie popychał ku kuchennemu wyjściu. Zapukał do drzwi Niry. Nie było odpowiedzi, wobec czego nacisnął klamkę. Leżała na tapczanie, oparta na łokciach i czytała książkę.
— No, jakże tam? — zapytała, nie odwracając głowy — życie rodzinne kwitnie?
— To ja — powiedział Murek — dobry wieczór pani.
Zerwała się i usiadła:
— Pan?... A pan skąd się tu wziął?
— Właśnie przyszedłem niedawno...
— W samą porę! — wybuchnęła głośnym śmiechem.
Podciągnęła nogi i zakryła je brzegiem różowego szlafroczka. Na włosach miała siatkę, która, zapinając się pod brodą, podkreślała śliczny owal jej twarzy. Rozjarzone śmiechem oczy paliły się czarnym ogniem. Wydała mu się nieprawdopodobnie i niewiarygodnie piękna, najdroższa i najbardziej upragniona.
— Przyjechała pani! — chwycił jej rękę i wśród pocałunków powtarzał: — Przyjechała! Moja ukochana! Przyjechała... Tak tęskniłem...
Lekko wyswobodziła dłoń z jego rąk:
— No dobrze, dobrze, ale niech mi pan powie, czy tamci już wszyscy w szpitalu?
— Którzy tamci? — zdziwił się szczerze.
— No, moja kochana rodzinka!
Zasępił się:
— Rzeczywiście, bardzo... bardzo przykre... Pani słyszała?
Z irytacją odsunęła książkę:
— Czy słyszałam! Cała dzielnica musiała słyszeć. Ma-