Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ci... pewno — poruszyła szerokiemi biodrami — bez chłopa cni się.
Uznał, że dość poufałości, chrząknął i skierował się do siebie. Karolcia ociągając się, ustąpiła mu z drogi i powiedziała za nim:
— A panu doktorowi to już dziś zimno nie będzie. Nabuzowałam w piecu, że aż trzeszczy.
— Dziękuję Karolce.
— Proszę bardzo. Ja dla pana zawszeby, tylko ta stara choroba skąpa, pies na każdą szczapę.
W obu pokojach Murka rzeczywiście było aż duszno. Chciał otworzyć któreś okno, lecz wszystkie były opatrzone na zimę i poobklejane papierem. Zdjął marynarkę i wyciągnął się na kanapie. Starał się zacząć myśleć spokojnie i systematycznie o swojej sytuacji, lecz z salonu rozległy się gwizdy, piski, a wreszcie jakaś melodja. Karolka nastawiała radjo. Używała swobody. Już zamierzał wstać i zburczeć ją za to, gdy zjawiła się sama:
— Czy panu nie przeszkadza, że ja gram na radju?
— Nie, ale żeby Karolka nie zepsuła. Lepiej nie ruszać.
— A co tam zepsuć? — wzruszyła ramionami — stara wszystko powyłączała i myślała, że ja nie potrafię puścić. Ale jak pan nie chce, to mogę nie grać.
— Lepiej nie — powiedział pedagogicznie.
Karolka stała w dalszym ciągu przy drzwiach, a po chwili odezwała się:
— Chciałabym coś zapytać, tylko nie śmiem...
— No co?
— A dlaczego pan doktór nie leczy ludzi tak, jak wszyscy doktorzy?
Ubawiło go to, lecz cierpliwie i rzeczowo wytłumaczył jej, jaka różnica jest między tytułem doktorskim a zawodem lekarskim.