Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak długo być we dwójkę i to rozpromieniło Murka. Nira była swobodniejsza, prawie radosna i niemal zalotna. Patrzył w nią, jak w słońce.
— Boże! — mówił prędko, jakby chciał zdążyć powiedzieć jej jak najwięcej. — Boże! Jaka pani jest cudna. To trudno sobie wyobrazić, że to nie fantazja, ale rzeczywistość, że to się stanie, że nikt inny, tylko właśnie ja, że...
— Ale co „że”!? — śmiała się. — Niechże już pan skończy.
— Przez całe życie nie skończę. To tak, jak litanja, czy jeszcze lepiej: nowenna do pani. Wie pani, że nieraz czytałem o miłości, ba, widziałem ludzi, którzy się kochają, ale nigdy nie wyobrażałem sobie, że w tem niema krzty przesady! O, ja i panią nauczę kochać tak mocno, tak szalenie, jak ja. Panno Niro! Zobaczy pani, jakie to olbrzymie szczęście...
— Przecież kocham pana — wtrąciła lekko.
Aż zatrzymał się na chwilę:
— Kocha mnie pani?... Kocha?... — mówił nagle scichłym głosem. — Niech pani to powtórzy, panno Niro, proszę powtórzyć!...
— Oj, nudzi pan — zlekka się zniecierpliwiła.
— A widzi pani... — zawyrokował melancholijnie.
— Już się pan robi ślamazarny?
— Nie, nie — ożywił się Murek. — Ale ja panią zarażę swoją miłością...
Nira spojrzała nań poważnie:
— Niech mi pan najpierw powie, co to jest miłość?
— A pani nie wie?
— Wiem — odpowiedziała stanowczo. — Miłość, to płomień, to szaleństwo, to ślepota, to chęć zatracenia samej siebie, wtopienia się w kochanego człowieka. Bez reszty. To chęć, to potrzeba unicestwienia swojej woli, psia uleg-