Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja sam nie widział, jenom od téj liny mało żywota nie postradał, a com widział, to jako Pan Schultz tę panienkę z powrotem tu wnosił, to mglała i krzyczała jakoby ta biédna waryatka, za to co jéj zabili onego kawalira, co my po nim tak okrutnie płakali.
— A! Płakali wy po nim?
— Oh, i jak! Boć to był takowy siarczysty kawalir, że do dziś, co jest w Gdańsku pannów, to wszystkie po nim łzy lejom.
— No, a z tamtą panienką, co się potém działo?
— Tego ja nie wiem, bo już od onego dnia Pan Schultz ją trzyma w karceresie, że jéj ludzkie oko nie widziało.
— A to chyba ten jéj kawaler gotów zmartwychwstać, aby ją z takowéj oppressyi wydobyć.
— A dyć, zmartwychwstanie on, jeno za późno, bo aż na Sądny dzień.
— A może i wcześniéj? Taki siarczysty kawaler gotów i w to utrafić.
— E! Co też to Wasza Dostojność gada? Chybaby go jakowy Święty wskrzesił, a zkąd tu wziąść Świętego, jeszcze w takowém mieście, gdzie tyle plugastwa heretyckiego?
Kuba mówił to najspokojniéj, ale nagle.... oczy jego w słup stanęły, usta pozostały otwarte, i głęboki wykrzyk z nich się wydarł. W téj chwili bowiem, złotowłosy młodzieniec na bok nieco ustąpił, i po-za nim ukazała się postać JMci Pana Kaźmiérza Koryckiego.