Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młodą pod ręce, wionął nią w powietrzu jak obłokiem, i postawił na czerwoném suknie, po którém oboje wbiegli, i upadli do nóg Starościny.
Rękodajny co żywo podał tacę, ale matka zapomniawszy o wszystkiém, odepchnęła tę zawadę, i obejmując głowy Nowożeńców, urywanym głosem wołała:
— Dzieci moje! Bóg wielki! Bóg dobry! Marysia się znalazła!..... Krysiu moja, to za ciebie mi ją Pan Bóg oddaje! Władku, masz siostrę! Nasza Marysia żyje!.....
Na te słowa Panna Młoda wydała krzyk gwałtowny, obsunęła się jeszcze niżéj, objęła nogi Starościny, i wołała:
— Czy może być? Żywa? O Pani Matko, jaka ty święta, kiedy Pan Bóg w takie konfidencye wchodzi z twojemi votami! Ale gdzież ona, ta biedaczka?
— Gdzie Marysia? Dajcież ją sam! — Wołał Pan Młody, oglądając się na wszystkie strony.
— Jeszcze jéj tu niémasz, ale da Bóg, będzie. Ten kawaler ją widział, powieda że ją sprowadzi, patrzcie, oto IMci Pan Korycki, jéj salvator, mój drugi syn, to będzie mąż Marysi!
Pan Rotmistrz skoczył ku Panu Kaźmiérzowi, objął go za szyję, całował w oba policzki, raz, i drugi, i trzeci, a wciąż wołał:
— Kochany! Setny chłopcze! Niechże cię! A toś cudotwórca! Święty Pański, czy co?
W téjże chwili Panna Młoda, wciąż na klęczkach, zwróciła się ku Panu Kaźmiérzowi;