Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze. A potém, co?
— No potém, jak Pan Kaźmiérz wyzdrowieje, to się pobierzecie.
— Jakim sposobem? Znów uciekać? A nuż się znowu nie uda?
— Oho ho! Niby to niéma stu sposobów? Mamy czas do medytacyi. Nie bój się Wacpanna, już moja w tém głowa.
— Złota głowa i złote serce u Wacpani, Dobrodziki mojéj. Czémże ja to odpłacę?
— A po co płacić? Małoż to dla mnie delicyi w cudzych szczęśliwościach? Tedy wszystko będzie dobrze. Jeno teraz mi się Wacpanna kapeczkę ogarnij, bo wyglądasz jak półtora nieszczęścia.
— Cóż chcesz Wacpani? Jak mię Pan Majster w nocy, prosto z konia cisnął tu na ziemię, tak i ostałam do téj chwili w czystéj desperacyi.
— Pojrzyj-no jeno Wacpanna w lusterko, czyś ty nie podobna do upiora, co póty krew chlupał, aż cały poczerwieniał?
Panienka zerwała się z kobierca, i stanęła przed ośmiokątném weneckiém zwierciadłem, którego kryształowe ramy świeciły na ścianie tysiącami gwiazdek.
— O la Boga! — Zawołała. — Jakoweż ze mnie straszydło!
Skoczyła do nizkiéj półki, gdzie migotała srebrna miednica z nalewką, zaczęła obmywać twarz i ręce, obmuskiwać roztargane włosy, i z tą młodocianą rzutkością, co w jednéj chwili prze-