Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cona jak na arkan. Pozostały od téj strony koniec liny, przyczepił do komina sterczącego na dachu, zakręcił go tam kilkakrotnie, i w uczony węzeł zaplątał. Potém, zaczął linę rozwijać, rozwijać, i powoli spuszczał ją na taras. Gdy wszystka z rąk mu się wymknęła, rzekł półgłosem:
— No, już dobrze. A teraz Maciek, słuchaj na oba uszy, bo to ważne coć powiém.
— Słucham, Panie Porucniku.
— Jak tylko będę na dole, zaraz mi tę linę wyhissuj napowrót. Nie masz co jéj odwiązywać, zostaw na dachu, byle z dołu nikt jéj nie obaczył, bo to by zrobiło alarm, i wtedy wszystko przepadło. Więc wyciągnij — zostaw tu — sam uciekaj bez kamienicę Pani Flory — dopadnij konia — i doganiaj mię — a żywo — inaczéj, bramę c przed nosem zamkną. Cóż, rozumiesz?
— Słucham Wasę Miłość, a dyć, wyrozumiał ja.
— No, więc dobrze. A teraz..... W Imię Ojca i Syna..... w drogę!
To mówiąc, przeżegnał się, i stanął na murku.
Maciek pochwycił go za nogi.
— O la Boga! Cekaj Wasa Miłość! Taka wielachna chmura załazi na miesiąc..... Opsnie wam się noga..... O la Boga, moje panisko!
W przestraszonym głosie Maćka tętniło tyle przywiązania, że Pan Kaźmiérz tylko się roześmiał.
— Głupiś, Maciek! Czy to ja nie stary chło-