Przejdź do zawartości

Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wych, przy których już czekała Fruzia, śliczna dziewczyna o bystrych oczach i złośliwym uśmiéchu, biegł co tchu na pierwsze piętro, gdzie była komnata od przyjęć.
Gdy zaś biegnąca w jego tropy Fruzia, ostrzegła go:
— Pani jest wyżéj, w sypialnéj komorze.
Popędził na drugie piętro.



Sypialnia Pani Flory była to, — jak zresztą wszystkie pokoje tego domu — komnata bardzo długa lecz bardzo wązka, nieledwie jak dostatni korytarz. Była przytém i bardzo ciemna; jedyne jéj okno świtające w głębi, wyglądało tajemniczo, jak szczelina oświecająca grotę. Ale pod innemi względami, była to jedyna część mieszkania, urządzona z dostatkiem, a nawet z niejakim przepychem. Na podłodze kraśniało kilka ładnych kobierczyków. Ściany majaczyły od mnóstwa świętych obrazów, o złotych tłach a jaskrawych kolorach, — i od jeszcze większego mnóstwa półek, na których stały zgrabne flaszki pełne pachnących wódek, skrzynki pełne farbek i puderków, grzebienie i szczotki ze słoniowéj kości, różnokształtne lusterka, słowem te setne gotowalniane przybory, jakich wonczas potrzebowano jeszcze więcéj niż dzisiaj. Na środek pokoju, (zaciemniając go dwakroć mocniéj), wysuwał się piec potężny, o kaflach zielonych, malowanych w różyczki, których atłaskowa krasa mile wpadała w oczy. Między drzwiami