Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

klucza, smuga czerwonawego światła raz jeszcze przebłysnęła za oknem — potém wszystko zgasło i ucichło.



Pan Kaźmiérz odetchnął.
— Chwałaż Bogu, że nic nie zweryfikował..... No, żeby nas tak był zszedł w onéj turkawkowéj konwersacyi, musiałbym go naszpikować na kordelas, nie byłoby innéj rady — a ona by mi zrobiła z tego crimen..... Chwałaż niech będzie Bogu że się na tém skończyło.
Tak rozmyślając, przemierzył w szerz ulicę, i po drugiéj stronie przystanął, aby raz jeszcze popatrzéć na drzwi w których znikła. Połać domów pod którą stał teraz, była zanurzona w czarnym pasie ciemności; za to przeciwne kamienice pławiły się w biało- niebieskiém oświetleniu, a Dom Bursztynowy rzęsiściéj od wszystkich innych, świecił swemi wielkiemi, brylantowanemi oknami.
Kaźmiérz patrzył tam w nadziei, że może za którém z tych okien, ujrzy jeszcze przesuwający się cień drogiéj panienki?
Po niejakim czasie powiedział sobie:
— Gapa ze mnie. Wszakci komory sypialne wszystkie tam od podwórka? Już ona tu nie przyjdzie, próżna rzecz wypatrować.
I rzeczywiście próżno czekał. W szybach nic nie świeciło prócz xiężyca; żaden dźwięk nie