Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! — Zawołał ze zgorszeniem. — Jaki to Waszmość niełaskaw na mój bier. A paradny bier, keine gadanie paradny. Czy nieprawda?
Pan Kaźmiérz zakłopotany odpowiedział:
— A no tak... dobry... jeno my na wodzie skąpo zażywamy piwa... to człek i nie przywykł.
Gdy kończył te słowa, Hedwiga się zerwała jakby wicher, i wpadłszy do sieni, drzwi za sobą zaparła.
— Co się stało? — Zapytał Pan Kaźmiérz.
— A kto ją wié? — Odrzekł Majster. — Ona nigdy nie może na miejscu spokojnie usiedziéć. A i ty Kornelius, czego tak stoisz jak ten słup co drzwi podpiera? Siadaj-że na swojém «ruhe.» — Trzeba wiedziéć Waszéj Miłości, jako my tu mamy nasze miejsca na zawdy nominowane. Ja siaduję tu pod złotém oknem, i ten kąt zwie się: «Faterstuhl.» Moja Dorotea siadywała tuż kole drzwi, aby łacno mogła dopaść kuchni, to my zwali jéj ławę «na tymczasem.» Hedvich na swoim zydelku, my gadamy «na skrzydełku,» bo wiecznie lata. No, a tam po drugiéj stronie drzwiów, ten drugi kąt ławy to «Kornelius-ruhe,» bo Kornelius tam nic nie gada, jeno siedzi jak mruk, i wzdycha za swoim Amsterdamem. A grzeszy chłopak; dziękowałby Panu Bogu że jest w mieście tak zacném i sławném jako nasz Dantzig. Gadaj-no Kornelius, u was tam niéma takich złoconych i rzezanych domów, ani takich beischlagów, co?
— Prawda Panie Majster, beischlagów niéma, aleć za to u nas w Amsterdamie niech jeno człowiek wsadzi w okno głowę, a już cały dycha