Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z czego ja nie był bardzo rad, bo już cały mój eroizm na nic się nie przydał. — Potém znowu pamiętam, że na onym Rynku, jakieś tłuste białogłowy posadziły mię na ziemi, pod szkarpą jakiegoś ogromnego domostwa, i kazały mi na głos wywoływać moją godność, aby mię familia łacniéj odszukała. Ale wnet pożałowały, bo jakem zaczął krzyczéć: «Jam jest Kazio Korycki! Kazio Korycki!» Tak na całym Rynku nikogo jenszego już nie było słychać jeno Kazia. Tedy mię znów prosiły abym przycichł, gębę mi łakociami zatykały, a ja nic, jeno się drę i drę, i takem się darł bez calutki dzień, aż mię i znalazło moje biédne matczysko, co już się téż wyrwało z pogańskich łyków.
— Jakoż to? Więc i matka była w jassyr wzięta? No, a ta siostrzyczka, kiedyż ją z Waszmością rozłączono?
— Od samego początku. Jeden porwał matkę, drugi siostrę, trzeci mnie, i wszyscy się rozlecieli na trzy strony, tak że ja z matką dopierom się tam na Rynku nalazł, a siostrzyczki już nikt nigdy nie widział, ani na pobojowisku, ani na woziech, ani w mieście. Nieraz my tak myśleli, że ją może Tatarzyn uciekając ubił, bo to nieraz oni wolą dziecko zarznąć, niżeli żywcem ostawić. A może ten co ją wiózł, potrafił uciec aż na Krym, boć i tacy byli co się przed nami salwowali. A może to po prostu jesteś Wacpanna?
Tu Pan Majster, nalewając sobie po raz drugi kufel, otrząsnął się jak po zimnéj kąpieli.