Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czego? Takowego męża?
— Nie, takowego płaszcza i ukoronowania.
Zaczęli się śmiać i było im bardzo wesoło, kiedy nagle na tę wesołość spadła chmura: mistrz Johann zajrzał do przegrody, i mocno brwi naciągnął.
— Co ty tu robisz, Hedvich?
— Ja? Ja tu przyszłam aby się popatrzéć na ono przecudowne wesele. A Dobrodziéj widział?
— A widziałem-ci! — Odrzekł z pogardliwém wzruszeniem ramion. — Jakoż nie miałem wstać i pojrzéć, kiedy szli z takiémi piszczkami, coby i umarłych pobudzili? Widno, jakieś uparte katoliki, po staremu święciły swój sakrament.
— Aha! — Rzekł Kaźmiérz. — Więc to były gody wedle starego obyczaju?
— A tak. U nas w Gdańsku dawniéj, wszelka Panna Młoda musiała się tak wycudaczyć. Ale jak przyszła nasza wiara, tak i zdmuchnęła te błazeństwa. Bo i do czego to podobne, przebrać jakąś mödchen za królowę, kiedy ona właśnie ma wiedziéć, że nie będzie w domu królową, jeno pierwszą sługą swego męża?
— A wszelako, — rzekła przymilając się Panna Hedviga, — jak będzie mój szlub, to ja się tak przebiorę. Dobrodziéj pozwoli? Ej, pozwoli!
— Nie pozwolę. — Odparł twardo. Ale widząc jak panienka zmartwione oczy spuszcza, i już do nich fartuszek przytyka, zmiękł nagle.