Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nadobne. Spostrzegłszy świetny wygląd wojskowego, pomyślał sobie:
— Oho! Może jakowy utracyusz? Będzie zeń dojny kuntman.
Przyczém, wstawszy powolutku, skłonił się z powagą, i patrzył na gościa w postawie wyczekującéj, bo wielcy kupcy owych czasów, byli tacy, jakiemi są jeszcze dziś na Wschodzie, uprzejmi, ale małomówni i nie narzucający się z towarem. Wszelką sztukę «reklamy», wszelkie przechwałki z bębnami, pozostawiali krzykaczom jarmarcznym, a sami twierdzili, że czego kto naprawdę potrzebuje, to sobie zawsze znajdzie. Niewiedzieli, prostoduszni! że można ludzi kusić i na to, czego im nie trzeba.
To téż i w ich składach nic nie stało na pokaz, nic się nie uśmiéchało z po-za szyb kryształowych. I tutaj oto, któż byłby mógł odgadnąć, co ta surowa komnata ukrywa w swoich szczelnie pozamykanych tajnikach?
Kaźmiérz pierwszy zaczął:
— Jutro wyjeżdżam, chcę zawieźć doma gościniec, z téj racyi przyszedłem do Waści, panie kupiec.
— Toś Wasza Miłość richtig trafił. U nas grassuje przysłowie:
Zawiózł panek do Gdańska pół-szkutek pszenicy, Za to przywiózł bernsztejnu aż pół rękawicy.
— A! Paradnieś to Waść przycytował. — Rzekł gość, któremu bardzo się podobała krotochwilność gospodarza. — Obaczmyż co ja mam