Strona:Dante Alighieri - Boska komedja (tłum. Porębowicz).djvu/561

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
127 
Zatem się we mnie taka miłość nieci,

Że owładnęła całą duszą moją:
Nigdy nie byłem brany w słodsze sieci.

130 
Może te słowa nieopatrznie roją,

Mając przepiękne oczy w niepamięci
Co były dotąd mych tęsknot ostoją.

133 
Ale kto zważy, iż żywe pieczęci[1]

Piękna, im wyżej, tem działają żywiej
I że w tej chwili do nich wszystkie chęci

136 
Miałem zwrócone, ten usprawiedliwi

W czem uchybiłem, albowiem dowiodę,
Iż się jednemu drugie nie przeciwi:

139 
Wszak ona wzrosła tymczasem w urodę[2].






PIEŚŃ XV.[3]

Ta dobra wola, w której się wykrywa

Miłość, będąca z wolą boską w mirze,
Jak jest w rozterce wola niegodziwa,

Milczenie słodkiej nakazała lirze[4],

Pokojąc struny w szczytnym instrumencie,
Na których sam Bóg swoje nuty niże.

Mogłybyż modłom moim stać na wstręcie

Istoty, które zgłuszyły swe pienia,
Ażeby moje usłyszeć zaklęcie?

10 
Taki doczeka duszy potępienia,

Kto się pozbywa sam miłości czystej
Dla rzeczy marnej, dla rozkoszy cienia. —


  1. Żywe pieczęci, sfery niebieskie kładące swoje piętna na duszy ludzkiej.
  2. W. 127—139. Poeta wymówiwszy, że nigdy nie czuł większej rozkoszy, reflektuje się przypomniawszy Beatryczę i jej piękne oczy. I naprawia błąd powiadając, że między wyższemi pięknościami ją także rozumiał implicite, gdyż i jej uroda wzrosła pośród wzlotu w wyższe regiony.
  3. V. Sfera Marsa. Bojownicy wiary.
  4. W. 1—4. Natchnione razem dobrą wolą płynącą z miłości, duchy zamilkły, aby zwrócić się ku poecie.