Strona:Dante Alighieri - Boska komedja (tłum. Porębowicz).djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
28 
Gdy w miejsce muszek ćma komarów zleci,

Z pagórka patrzy w pola i winnice,
A śród nich mrowie świętojanków świeci:

31 
Tak roziskrzoną ujrzałem ciemnicę

Ósmego dołu przepastnej gardzieli,
Z miejsca skąd mogłem w jar posłać źrenice.

34 
Jak prorok, co miał w niedźwiedziach mścicieli

Widział w powietrzu wóz elijaszowy
Z końmi lecący w górę, cały w bieli,

37 
Aż nic rozróżnić nie mógł, wzniósłszy głowy,

Prócz samotnego, wiotkiego płomyka,
Który mknął w górę, jak obłoczek płowy:

40 
Tak migotała jaru szyja dzika;

Nie znać co kryją ogniste osłony,
A każda sobą zasnuła grzesznika.

43 
Stałem na moście tak w dół przechylony,

Że gdybym nie był trzymał się krawędzi,
To spadłbym w przepaść, nawet nietrącony.

46 
Rzekł Wódz mój widząc, jaka chęć mię pędzi:

»Płomiennym duchy są odziane strojem,
Każda się mara w ogniu własnym swędzi«.

49 
»Pewność mam«, rzekę, »w utwierdzeniu twojem.

Że tak być musi zrozumiałem ja ci
I chciałem spytać: kogo swym zawojem

52 
Otula płomień, co w górnej połaci

Jest rozczepiony, jakby bił ze stosu
Który tebańskich obu schłonął braci?«

55 
»Ullises tutaj gore«, rzekł, »od losu

Skazan z Djomedem na wspólne cierpienie,
Jak był wspólnikiem do zdrady i ciosu.