Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Leonard myślał, że chory bredzi.
— Prawda, co za potwarz! Ty — moim zabójcą! — powtórzył książę — Przed trzema tygodniami mój stryj Ludwik Il Moro i jego małżonka Beatrycza przysłali mi koszyk brzoskwiń. Madonna Izabella dowodzi, że od chwili, gdym zjadł te owoce, pogorszyło mi się znacznie i że umieram zatruty; powiada, że w twojem ogrodzie jest drzewo...
— Tak — przyznał Leonard — jest tam jedno drzewo zatrute.
— Więc to prawda?
— Dzięki Bogu, — nie. Choćby nawet Wasza Książęca Mość dostał owoce z mojego ogrodu, jeszczeby nie mogły mu zaszkodzić. Domyślam się teraz źródła tych pogłosek: chciałem wypróbować działania pewnej trucizny na brzoskwiniach. Powiedziałem mojemu uczniowi, Zoroastrowi Peretola, że te brzoskwinie są zatrute. Ale próba zawiodła. Te owoce są nieszkodliwe. Astro powtórzył zapewne moje słowa i w ten sposób urosła plotka.
— Tak, tak, wiedziałem! — zawołał książę — nikt nie jest winien mojej śmierci. A ludzie podejrzewają się wzajem i drżą ze strachu. Och! gdybym mógł im powtórzyć twoje słowa. Stryj uważa się za mego mordercę, a ja wiem, że on dobry, tylko słaby. I czemuż miałby mnie zabijać? Wszak gotów jestem oddać mu władzę. Nie potrzebuję nic zgoła. Chciałem wszystko opuścić, zostać mnichem lub twoim uczniem, Leonardzie. Ale nikt mi nie ufał. Teraz niczego już nie pragnę, niczego się nie boję. Jestem spokojny i wesoły, jak gdybym w dzień upalny zrzucił z siebie zakurzoną szatę i zanurzył się w zdrój chłodny i czysty. Przyjacielu, nie umiem się wyrazić, ale domyślasz się, co chcę powiedzieć — Prawda?
Leonard uścisnął mu rękę w milczeniu.
— Wiedziałem — mówił chory weselej — wiedziałem, że ty jeden mnie zrozumiesz. Pamiętasz? Mówiłeś mi kiedyś, że badanie praw mechaniki uczy nas prawdziwej pokory i wlewa w duszę spokój. Wtedy nie mogłem cię pojąć. Ale dziś, gdy jestem chory, osamotniony dziś przypominałem sobie twoją twarz, twój głos, każde twoje słowo. Chwilami, zdaje mi się, że doszliśmy do jednego celu drogami różnemi — ty przez życie, ja — przez konanie.