Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Poznał Leonarda; kulejąc i podskakując, wybiegł na jego spotkanie.
Leonard chciał iść główną aleją.
— Nie, nie tędy, jeszczeby nas zobaczyli — szepnął karzeł — Książę pragnie, aby wizyta Waszej Miłości pozostała tajemnicą, bo księżna, nie dopuściłaby Was przed oblicze małżonka. Pójdziemy boczną ścieżką.
Wstąpili na schody, minęli kilka sal, karzeł otworzył drzwi i wprowadził Leonarda do pokoju ogrzanego i przesiąkniętego wyziewami lekarstw.
Puszczano krew księciu, przy zamkniętych okiennicach i zapalonych świecach, stosując się do przepisów medycyny współczesnej. Cyrulik trzymał blaszaną miednicę. Mistrz fizyki, doctor fisico, z twarzą zamyśloną, w okularach na nosie, w klasycznej todze z fjoletowego aksamitu, przypatrywał się czynności swego pomocnika, nie przykładając do niej ręki, albowiem lekarz, bez ubliżenia swej godności, nie mógł dotykać lancetu.
Po skończonej operacyi doktór i cyrulik odeszli. Karzeł poprawił poduszki i okrył kołdrą swego pana.
Leonard rozglądał się po pokoju. Nad łóżkiem wisiała klatka z zieloną papugą, na okrągłym stole rzucone były karty i kości. U nóg księcia spał mały piesek: wierny sługa obmyślił te rozrywki dla zabawienia swego pana.
— Wasza Książęca Mości, oto mistrz Leonard — szepnął karzeł.
— Jest tutaj?
Blady uśmiech opromienił usta chorego.
— Mistrzu, przybywasz, nareszcie! Obawiałem się, że nie przyjdziesz.
Jan Galeas ujął malarza za rękę; na jego piękne i młode oblicze — miał lat dwadzieścia cztery — wystąpił lekki rumieniec.
Karzeł wyszedł z pokoju i stanął przy drzwiach, na straży.
— Słyszałeś zapewne, co mówią o tobie — szepnął książę — nie? A więc ci opowiem, uśmiejemy się obaj.
Zatopił wzrok w jego oczach i rzekł z uśmiechem:
— Powiadają, że jesteś moim zabójcą!