Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Otwierajcie! Monna Sidonio! Monna Kassandro! — wołał — Czyście pogłuchły? Zimno, zmokłem, jak pies. Otwierajcie prędzej!
Dziewczyna wstała z wielkim wysiłkiem, zbliżyła się do okiennicy, wyjęła z niej kłaki, któremi stara zatkała szpary. Do izby przeniknęło blade światło; naga wiedźma spała na ziemi snem kamiennym, przy wywróconych nieckach.
Kassandra wyjrzała przez szparę.
Ranek był dżdżysty, przed domkiem stał wolarz, za nim osieł, zaprzężony do wózka, z którego rozlegało się beczenie cielęcia. Wolarz dobijał się coraz zawzięciej.
Jedno z okien laboratoryum otworzyło się nagle, wyjrzał przez nie stary alchemik.
— Cóż to za hałasy? — krzyknął — Czyś oszalał! Toż ludzie spią w najlepsze. Wynoś się ztąd!
— Mistrzu Galeotto, mam ważny interes do waszej bratanki, a wam przywożę tę cieliczkę w prezencie.
— Wynoś się do dyabła z twoją cieliczką — wrzasnął Galeotto, zamykając okienniczkę.
— Zaczyna się znowu to nudne życie, — myślała Kassandra, układając się do snu, spuściła powieki i zdało jej się, że widzi nocnego kozła, przedzierzgniętego w Dyonisosa i zmartwychwstanie bogów.
— Był-li to sen czy jawa? Zapewne sen. Po dniu następują ciemności, po szczęściu przychodzi żal za jego utratą.
— Otwierajcie! Otwierajcie! — wrzasnął wolarz głosem już ochrypłym.
Deszcz spływał z rynny, cielę beczało, dzwony klasztorne wzywały do modlitwy.