Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/255

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Franciszek I miał podówczas lat dwadzieścia cztery, pochlebcy dowodzili, że twarz jego wyrażała taki majestat, że dość było na nią spojrzeć, aby poznać, że to król, choćby się o tem nie wiedziało. Istotnie, był wysokiego wzrostu, szczupły, zwinny i niezwykle silny, potrafił ujmować czarującem obejściem, lecz twarz jego przypominała kozła i małpę, podobny był do fauna: miał owal wązki, okolony brodą, kędzierzawą i czarną jak smoła, nos cienki, spiczasty, oczy bardzo przenikliwe, a chłodne, usta bardzo ponsowe i wilgotne.
    Leonard, stosując się do etykiety, chciał ugiąć kolana przed królem, ten jednak nachylił się i pocałował go z szacunkiem
    — Nie widzieliśmy się już oddawna, mistrzu Leonardzie — rzekł uprzejmie. — Jakże wasze zdrowie? Czy nie masz jakich nowych obrazów?
    — Jestem wciąż chory, Wasza Królewska Mości — odparł malarz — i chciał odstawić Giocondę na bok.
    — Co to takiego? — spytał król, wskazując obraz.
    — To stary portret. Już go Wasza Królewska Mość raczyła oglądać.
    — Mniejsza o to. Chcę go raz jeszcze zobaczyć. Twoje obrazy mają tę własność, że im częściej je oglądać, tem silniej chwytają za serce.
    Jeden z dworzan ściągnął zasłonę. Ukazała się Gioconda.
    Leonard brwi zmarszczył. Król usiadł i wpatrywał się długo w milczeniu.
    — Prześliczna! — zawołał wreszcie, budząc się z zadumy. — W życiu mojem nie widziałem piękniejszej kobiety. Któż to taki?
    — To madonna Liza, żona obywatela florenckiego Giocondy.
    — Czyś ją dawno malował?
    — Przed laty dziesięciu.
    — Czy się nie zmieniła od tego czasu?
    — Umarła, Sire.
    — Mistrz Leonard — odezwał się Saint-Gelais, poeta nadworny — pracował pięć lat nad tym portretem i jeszcze go nie wykończył: tak przynajmniej dowodzi.