Nagle wietrzyk musnął wodę fontanny, Leonard nastawił ucha, Giovanni po wyrazie jego twarzy domyślił się, że to nadchodzi ona.
Naprzód weszła siostra Kamilla z nizkim ukłonem — była to nowicyuszka jeszcze nie wyświęcona, która jej towarzyszyła zawsze do pracowni malarza. Za Kamillą szła oczekiwana przez wszystkich — kobieta trzydziestoletnia w skromnej szacie, osłonięta czarną gazą. Była to monna Liza Gioconda.
Beltraffio wiedział, że jest Neapolitanką, że pochodzi ze starożytnego rodu. Jej ojciec Antonio Gerardini utracił cały majątek podczas najazdu florenckiego w r. 1495; była trzecią żoną obywatela florenckiego Francesca del Giocondo.
W chwili, gdy Leonard zaczynał jej portret, artysta przekroczył już pięćdziesiątkę, a mąż Lizy miał lat czterdzieści pięć. Należał do Rady Dziesięciu Republiki florenckiej. Był to człowiek przeciętny, taki, jakich spotyka się co krok: ani zły, ani dobry, pracowity, oszczędny, — zajęty sprawami publicznemi i agronomią; żonę uważał za najwytworniejszy sprzęt swego domu, lecz mniej dbał o piękność monny Lizy, niż o wyborowy gatunek sycylijskich byków lub o cło, pobierane za świeże skórki baranie.
Mówiono, że wyszła za mąż nie z miłości, lecz z rozkazu ojca i że jej pierwszy narzeczony z rozpaczy szukał śmierci na polu bitwyi Krążyły też pogłoski, że ma licznych wielbicieli i że dla wszystkich jest chłodna i nieprzystępna; nawet najzłośliwsi, a takich nie brakło we Florencyi, nie mogli nic zarzucić monnie Giocondzie. Skromna, pobożna, miłosierna, była rządną gospodynią, wierną małżonką i czułą matką dla swej Dianory, dwunastoletniej dziewczynki.
Tyle tylko wiedział o niej Beltraffio. Ale monna Liza, przybywająca do pracowni Leonarda, wydawała mu się inną zgoła kobietą.
Przez lat trzy nie osłabło, lecz zwiększyło się jeszcze wrażenie, jakiego Giovanni doświadczał za każdem ukazaniem się tej kobiety. Uważał ją za nadprzyrodzone zjakisko, tłómaczył to sobie, że ponieważ przywykł widzieć jej twarz na portrecie, a sztuka mistrza była niezrównaną, więc żywa monna Liza wydawała mu się mniej rzeczywistą od tamtej. Ale było w tem wrażeniu coś głębszego.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/214
Wygląd
Ta strona została skorygowana.