Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
KSIĘGA XIII.
Monna Liza Gioconda.
(1503—1506)
I.

Osiedliwszy się we Florencyi, Leonard urządził pracownię przy ulicy Martelli. Właściciel domu ser Pierro de Barto był zamiłowanym w matematyce; niebawem zawiązał ściślejszy stosunek z artystą.
Na początku wiosny 1505 r. pewnego poranku lekka mgła, niby dymek, przysłaniała słońce: było to ulubione światło Leonarda; dowodził, że jest najkorzystniejsze dla twarzy kobiecych.
— Czemuż spóźnia się? — może nie przyjdzie? — myślał artysta o tej, której portret malował od lat trzech z niezwykłą wytrwałością.
Krzątał się po pracowni, oczyścił pędzle, zdjął pokrowiec z obrazu, puścił fontannę, bijącą w podwórzu, dla jej zabawy, przyniósł w koszu kawałki chleba, dla oswojonej sarenki, którą lubiła karmić. Wreszcie przed fotelem rozłożył puszysty dywan i usadowił na nim białego kota, kupionego dla jej przyjemności.
Andrea Salaino nastrajał skrzypce; na srebrnej lutni, wynalezionej przez Leonarda, pobrząkiwał muzyk Atalante. Leonard zapraszał najwybitniejszych artystów, śpiewaków i poetów, aby ją rozerwać. Śledził na jej twarzy myśli i wrażenia, budzone rozmową, poezyą i słodkiemi dźwiękami. Z czasem te popisy stawały się coraz rzadsze, wiedział, że już są zbyteczne, że Monna Lisa nie nudzi się w jego towarzystwie; nie przerywano tylko muzyki, gdyż pomagała malarzowi.
I oto teraz wszystko już było gotowe na jej przyjęcie, a ona nie przybywała. Leonard, tak spokojny zazwyczaj, był dziś podrażniony.
— Możeby po nią posłać? — myślał. — Czemuż się spóźnia, wszak wie, że ją czekam z upragnieniem.
Giovanni, śledzący mistrza nieznacznie, widział jego niepokój.