Książę błagał ich ze łzami w oczach, aby go nie gubili, przysięgając, że w razie zwycięztwa, odda im połowę swych bogactw. Oni pozostali niewzruszeni.
Il Moro w przebraniu mnicha próbował uciec, lecz pewien Szwajcar z Lucerny, nazwiskiem Shattenhalb zdradził go i oddał w ręce Francuzów.
Ludwik XII kazał odwieźć jeńca do Francyi. Ten, który, wedle poetów, zaraz po Bogu, „rządził kołem Fortuny i sterem świata“, został zamknięty w okratowanej klatce, jak dzikie zwierzę.
Opowiadano, że książę prosił tylko o jedno, aby mu pozwolono zabrać „Boską Komedyę“.
Pobyt w wilii stawał się z każdym dniem bardziej niebezpiecznym. Francuzi rabowali Lomellinę, lancknechci — Seprio, Wenecyanie — okolice Martesana. Rozbójnicze bandy krążyły dokoła Vaprio.
Imć Girolamo z Franceskiem i ciotką Boną wybierał się do Chiavenny. Była to już ostatnia noc, którą Leonard spędzał pod dachem willi Melzi. Jak zwykle i w tym dniu skreślił w dzienniku to, co go zastanowiło w ciągu dnia.
„Ptak ma mały ogon, a szerokie skrzydła, a porusza niemi żywo i zwraca je zawsze pod wiatr. Spostrzegłem to właśnie, przyglądając się lotowi jastrzębia nad Vaprio, na drodze, wiodącej do Bergamo, rankiem 14-go kwietnia 1500 r.“
A tuż zaraz pod spodem, na tej samej stronicy, pisał:
„Il Moro utracił państwo, bogactwo, wolność. Wszystkie jego przedsięwzięcia zawiodły“.
Ani słowa więcej, jak gdyby upadek wielkiego domu Sforzów i nieszczęście człowieka, z którym zeszło mu szesnaście najpiękniejszych lat życia, były przypadkiem mniej doniosłym, od lotu drapieżnego ptaka.