Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Książę, zmęczony i chory postanowił przenocować w jaskini, służącej za schronienie dla pastuchów. Łatwo byłoby o wygodniejsze i spokojniejsze schronienie, lecz wybrał naumyślnie to miejsce dzikie i odludne, dla przyjęcia delegata, którego cesarz Maksymilian, wysłał na jego spotkanie.
Pod stalaktytowem sklepieniem płonęło ognisko. Książę siedział owinięty w kołdry i futra i trzymał nogi na butelkach z gorącą wodą. Przy boku jego znajdowała się madonna Lukrecya, pogodna, jak zwykle; krzątała się właśnie, przyrządzając mu ziółka od bólu zębów, ta mięszanina składała się z wina, pieprzu, gwoździków oraz innych korzeni.
Wszedł wysłaniec cesarza.
— Patrz i zapamiętaj imć Odoardo — rzekł Ludwik, który znajdował pociechę w wielkości swojej niedoli — będziesz mógł powiedzieć swemu monarsze, gdzie i w jakim stanie zastałeś prawowitego władcę Lombardyi.
Był w napadzie gadatliwości, która go zwykle ogarniała po długiem milczeniu i zadumie.
— Lisy mają swe nory, kruki swe gniazda, ale ja nie mam kąta na ziemi, gdziebym mógł złożyć głowę.
— Corio — ciągnął dalej, zwracając się do nadwornego historyka — zapisz, że syn wielkiego Sforzy, potomek bohatera trojańskiego Angla, towarzysza Eneja, musiał nocować w jaskini wśród pastuchów.
— Monsignore, nieszczęścia Waszej Książęcej Mości godne są pióra nowoczesnego Tacyta — oświadczył Odoardo.
Lukrecya podała księciu płókanie, spojrzał na nią z zachwytem. Była istotnie śliczna. Miała twarzyczkę bladą i ściągłą, czarne włosy, zaczesane na uszy, pośrodku jej gładkiego czoła świecił brylant, wiszący na cieńkim, złotym łańcuszku; patrzyła na księcia z pod oka, serdecznie, tkliwie, z czułością macierzyńską, oczy jej były niewinne, jak u dziecka.
— Droga Lukrecya! — pomyślał książę — ta mnie nigdy nie zdradzi.