Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Potem, Marku, potem. Słuchaj no: czy to prawda, że nie dajesz pieniędzy na owies.
— Nie daję.
— A to dlaczego? Wszak ci mówiłem; nie pamiętasz?
— Pamiętam, ale pieniędzy nie mam.
— Znowu! Powiedz sam, czy konie mogą obejść się bez owsa?
Marek rzucił pędzle.
— Słuchajcie, mistrzu — rzekł — wszak zająłem się wydatkami domowemi, abyście mieli głowę spokojną? Po co te pytania?
— Marku! — zawołał Leonard z wymówką — dałem ci trzydzieści dukatów, nie dalej, jak w zeszłym tygodniu.
— Trzydzieści dukatów! Dobrze! Policzymy! Kazaliście dać dwa dukaty Ludwikowi Pacioli, dwa nienasyconemu Galeotto Sacrobosco, pięć — katowi, który wykrada ciała wisielców, potrzebne wam do studyów anatomicznych; trzy — za naprawę pieca i szyb w oranżeryi, gdzie trzymacie gady i ryby; sześć dukatów za tę pasiastą dyablicę, żyrafę. Głodzimy się sami, żeby ją żywić, a mimo to zdechnie.
— Niech zdycha — odparł łagodnie Leonard — zrobię sekcyę, ona ma niezwykłe kości pacierzowe.
— Ach! mistrzu! mistrzu! Gdybyście nie mieli tych wszystkich zachcianek, gdybyście nie kupowali koni, trupów, żyraf, gadów i ryb, nie potrzebowalibyśmy pożyczać. Czyż nie lepiej mieć kawałek chleba powszedniego!..
— Chleb powszedni? Są wyższe cele... Czyż nigdy nie zrozumiesz doniosłości tych doświadczeń?.. Znowu czuł się niezrozumianym, samotnym.
Uczeń milczał.
— Cóż teraz poczniemy? — rzekł Leonard po chwili. — Owsa niema. Konie zmarnieją. Nigdy jeszcze nie było z nami tak krucho.
— Było zawsze to samo i zawsze tak będzie... Zresztą już od roku nie dostaliście ani solda od księcia, Ambrogio Ferrari powtarzał codzień: „Jutro zapłacę!“ ale nic nie daje, drwi sobie z nas poprostu.