Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znowu przewiązano mu oczy i dano mu się napić wina z korzeniami. Uczuł moc i dzielność w członkach. Poprowadzono go w górę po schodach, ale tym razem wspierała go silna dłoń Maksyma. Julianowi się zdawało, że jakaś moc niewidzialna unosi go, jak na skrzydłach.
Hierofant rzekł do niego:
— Zapytuj.
— Tyś Go przywołał? — przemówił Julita.
— Nie, ale skoro drży jedna struna liry, druga jej odpowiada. Przeciwieństwo odpowiada przeciwieństwu.
— Skąd ta potęga słów Jego, jeżeli to jest kłamstwo?
— To jest prawda.
— Co mówisz? Zatem tytan i Anioł kłamią?
— I oni są prawdą.
— Dwie prawdy!
— Dwie. Dwoistem jest wszystko.
— Kusisz mnie...
— Nie ja, ale całkowita prawda kusząca jest i niezwykła. Zamilcz, skoro się obawiasz.
— Nie obawiam się. Mów wszystko. Więc Galilejczycy mają słuszność?
— Tak.
— Po cóż więc ich się wyrzekłem?
— Jest jeszcze druga prawda.
— Wyższa?
— Nie: równa tej, której się wyrzekłeś.
— W co więc wierzyć należy? Gdzie Bóg, którego szukam?
— I tu, i tam. Służ Arymanowi, lub Ormuzdowi, jak wolisz, ale pamiętaj, że obaj są sobie równi, że państwo Lucyfera równe jest państwu Boga.
— Dokąd iść?
— Wybierz jedną z dwóch dróg i nie zatrzymuj się.
— Ale którą?