Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To ja, ja... Czy chcesz, abym ci zdjęła z oczu zasłonę, a wtedy dowiesz się o wszystkiem i mnie zobaczysz?..
Z tą samą ohydną natarczywością kościste palce poruszać się zaczęły przy jego twarzy, usiłując zerwać przepaskę.
Śmiertelny chłód przejął Juliana do głębi serca. Bezwiednie, z przyzwyczajenia, przeżegnał się po trzykroć, jak w dzieciństwie, gdy mu się co strasznego przyśniło. Rozległ się huk gromu, ziemia zadygotała mu pod nogami. Julian uczuł, że się zapada kędyś i stracił zmysły.
Skoro powrócił do przytomności, nie miał już przepaski na oczach i leżał na miękkich poduszkach w ogromnej, słabo oświetlonej pieczarze. Dawano mu wąchać tkaninę, skropioną mocnemi perfumami... Przed nim stał człowiek chudy, nagi, o skórze miedzianej. Był to indyjski gimnosofista, pomocnik Maksyma. Trzymał on wzniesiony nieruchomo nad głową lśniący krążek metalowy. Ktoś rzekł do Juliana:
— Spojrzyj.
Julian utkwił wzrok w krążku, błyszczącym boleśnie jaskrawo. Długo wpatrywał się weń, aż zarysy przedmiotów rozpływać się przed nim zaczęły, i całą jego istotą owładnęła przyjemna, kojąca omdlałość. Miał wrażenie, jak gdyby błyszczący krąg nie świecił już w przestrzeni, lecz w nim samym; powieki mu opadły, uśmiech zmęczony i pokorny błąkał mu się po ustach. Poddawał się oczarowaniu światła.
Czyjaś ręka przesunęła mu się kilkakrotnie po czole i głos jakiś zapytał:
— Śpisz?
— Śpię.
— Spojrzyj mi w oczy.