Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziesz mądrość. Podnosić serca za pomocą boskiej dyalektyki — nie jest-że to piękniejsze, niż wszelkie cuda?
Julian nie słuchał. Spojrzał błyszczącemi oczyma na bladą, żółciową twarz Euzebiusza i wyrzekł, wychodząc ze szkoły:
— Dajcie mi pokój z waszemi księgami i dyalektyką! Mnie trzeba życia i wiary. A czyż może wiara istnieć bez cudów? Dziękuję ci, Euzebiuszu. Wskazałeś mi człowieka, którego oddawna poszukuję.
A sofista ze zjadliwym uśmiechem wyrzekł, patrząc na odchodzącego Juliana:
— Nie odrodziłeś się od swych przodków, bratanku Konstantyna. Sokratesowi do wiary nie trzeba było cudów!

X.

O samej północy Julian zrzucił w przedsionku, prowadzącym do wielkiej sali misteryów, swą odzież nowicyusza, i ofiarnicy „mistatogowie,” którzy wtajemniczali w obrzędy, przyoblekli go w tunikę hierofantów, utkaną z włókien białego papirusu, i podali mu do dłoni gałąź palmową. Boso wkroczył Julian do długiej nizkiej sali.
Podwójny rząd kolumn z zielonawego bronzu, zwanego orychalkiem, podpierał sklepienie. Każda kolumna wyobrażała dwa sklepione węże. Orychalk czuć było miedzią. Przy kolumnach stały na wysmukłych, cienkich nogach kadzielnice, z których wylatywały długie płomienne języki. Gęsty biały dym przepełniał salę.
W głębi majaczyła para złotych wołów skrzydlatych asyryjskich, podtrzymujących tron wspaniały, na którym, bogu jakiemuś podobien, w powłóczystej czarnej szacie,