Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Powstał i zwolna wyciągał swe wychudłe dłonie.
— Ciszej, ciszej, powiadam wam! Słuchajcie Go wszyscy! Oto On! Niechaj milczy ziemia, i morze, i powietrze, i niebo samo! Słuchajcie! On wypełnia wszechświat, jego tchnienie przenika atomy. On oświetla materyę, chaos — „przedmiot przerażenia bogów!” — jak zachodzące słońce wyzłaca ten obłok ciemny.
Julian słuchał, i wydawało mu się, że spokojny i słaby głos mistrza obejmuje świat, dosięga nieba i ostatnich krańców morza. Ale smutek jego był tak wielki, że wyrwał mu się z piersi mimowolnem westchnieniem:
— Przebacz mi, ojcze, ale, jeżeli tak, po co żyć? Po co ta wieczna przemiana życia i śmierci? Po co cierpienie? Po co zło? Po co ciało? Po co zwątpienie? Po co tęsknota do niemożliwości?
Jamblich popatrzał nań łagodnie i kładąc, znowu dłoń na głowę Juliana, odpowiedział:
— Synu mój, w tem właśnie kryje się tajemnica. Niema zła, niema ciała, niema wszechświata, jeżeli On istnieje. On, albo wszechświat. Ciało, zło, wszechświat — to złudzenie, to kłamstwo życia. Zapamiętaj sobie, wszyscy mamy jedną duszę, wszyscy ludzie, a nawet nieme zwierzęta. Niegdyś wszyscy spoczywaliśmy razem na łonie Ojcowskiem, śród niewidzialnego światła. Ale razu jednego zobaczyliśmy z góry materyę ciemną i martwą, a każdy ujrzał w niej własny swój wizerunek, jak w zwierciadle. I rzekła do siebie dusza: „Chcę i mogę być wolną. Jestem podobna Jemu. Czemuż nie miałabym się odważyć porzucić Go i zostać wszystkiem?” I jako Narcyz w strumieniu, zachwycała się dusza swym obrazem, odbitym w jej ciele. Spadła tedy i chciała upadać do końca, rozstać się z Bogiem na zawsze, ale nie mogła. Nogi śmiertelnika dotykają ziemi, ale czoło górne niebiosa