Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wał nadesłać sobie niezwłocznie dwa legiony, konsystujące w Antyochii, jedyną ochronę Gallusa. Konstancyusz zamierzał rozbroić wroga i bezbronnego zwabić w sidła. Przyszedłszy do siebie, Gallus wyszeptał:
— Zawołajcie moją żonę.
— Małżonka Waszej Wysokości tylko co raczyła udać się do Antyochii.
— Jak to, więc nie wie o niczem?
— Nie.
— Boże! Boże!.. Jakże to?.. Cóż ja pocznę bez niej!.. Powiedzcie wysłannikowi cesarza... Albo nie, nic mu nie mówcie... Sam nie wiem... Czyż mogę sam coś postanawiać?.. Poślijcie umyślnego do Konstantyny!.. Powiedzcie, że cezar ją zaklina, żeby wróciła. Co robić. Boże!..
Chodził zmieszany, chwytając się rękoma za głowę targał nerwowo jasną miękką bródkę i powtarzał co chwila:
— Nie, nie, za nic w świecie nie pojadę... Wolę umrzeć!.. O! znam ja Konstancyusza...
Podszedł inny poseł z papierem w ręce.
— Od małżonki cezara. Jej łaskawość, odjeżdżając, prosiła o najśpieszniejsze podpisanie.
— Co... Znowu wyrok śmierci... Klemacyusz z Aleksandrii... Stanowczo, tego za wiele... Trzech jednego dnia...
— Małżonka twoja, cezarze, życzy sobie...
— Ach, ostatecznie, to mi wszystko jedno!.. Podajcie pióro... Teraz to jest bez znaczenia... Tylko, dlaczego ona odjechała?.. Czyż ja teraz mogę sam?..
Podpisał wyrok śmierci i powiódł po swem otoczeniu dobrodusznem, dziecinnem wejrzeniem swych jasno niebieskich oczu.