Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łom moim i wrogom, jak umierają Hellenowie, boską mądrością pokrzepieni...
Zamilkł. Wszyscy poklękali.
Wielu płakało.
— Co czynicie, biedni przyjaciele moi? — zapytał Julian z uśmiechem. — Nie godzi się opłakiwać tych, którzy powracają do ojczyzny. Uspokój się, Wiktorze.
Starzec chciał odpowiedzieć, ale nie mógł, tylko ukrył twarz w dłoniach i załkał jeszcze głośniej.
— Ciszej, ciszej! — rzekł Julian, kierując wzrok w niebo. — Oto ono!
Zapłonęły obłoki. Mrok w namiocie pożółkł i pocieplał. Błysnął pierwszy promień słońca. Konający zwrócił oblicze swe ku niemu.
Wtedy prefekt Wschodu, Salustyusz Sekundus, zbliżył się do Juliana i, całując go w dłoń, zapytał:
— Kogo przeznaczasz na swego następcę, ukochany Auguście?
— Wszystko jedno — odrzekł cesarz. — Los rozstrzygnie. Sprzeciwiać mu się nie należy. Niech tryumfują galilejczycy. My zwyciężymy — później. Nastąpi na ziemi panowanie istot równych bogom, uśmiechniętych wiecznie, jak słońce! Patrzcie, oto ono!..
Lekki dreszcz wstrząsnął mu ciałem. Ostatnim wysiłkiem Julian podniósł ręce, jak gdyby chciał się rzucić na spotkanie wschodzącego światła. Czarna krew trysnęła z rany. Na skroniach i szyi żyły nabrzmiały.
— Pić... pić!.. — szepnął, dusząc się.
Wiktor zbliżył mu do ust puhar złoty, napełniony po brzegi wodą zdrojową, a Julian wpatrywał się w słońce i pił chciwie płyn przezroczysty i zimny, jak lód.
Potem głowa mu opadła w tył, a z wpółotwartych ust wybiegło ostatnie westchnienie, szept ostatni: