Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którego fałdy rozbujane układały się we wdzięczne zwoje.
Wszystko się śmiało w tym słonecznym domku; nereidy, tancerki, trytony, nawet łuskowate jednorożce, nawet Neptun na lampie, a nadewszystko śmieli się mieszkańcy, którzy urodzeni dla wesołości, nie znali brzydoty, złośliwości i nudów. Tuzin smacznych oliwek, trochę białego chleba, grono winne i parę puharów wodą rozcieńczonego wina wystarczały, ażeby posiłek uważać za ucztę, i ażeby Diofana, żona Olimpiodora, na znak uroczystego święta, zawieszała tryumfalnie u drzwi domu wieniec laurowy.
Julian wszedł do niewielkiego ogródka w atryum. Pod lazurem nieba strzelał do góry wodotrysk, a wśród narcyzów, akantusów, tulipanów i mirtów wznosił się Merkury z bronzu, skrzydlaty, uśmiechnięty, jak domek cały, gotując się do lotu. Pomiędzy kwiatami, migocąc w słońcu, goniły się motyle i pszczoły.
Na dziedzińcu, w lekkim cieniu portyku, Olimpiodor i siedemnastoletnia jego córka Amaryllis oddawali wdzięcznej grze atyckiej w „kottabos.” Na wetkniętej w ziemię kolumience wahała się, niby ramię wagi, niewielka laseczka poprzeczna, mająca na obu końcach zawieszone drobniutkie szale; pod niemi, w naczyniach pełnych wody, stały dwa posążki metalowe. Gra polegała na tem, ażeby z pewnej odległości plusnąć strugą wina z puharu w jedną z szalek, która, pod ciężarem płynu, powinna była stuknąć o statuetkę.
— Dalej, graj prędzej! Kolej na ciebie! — wołała Amaryllis. — Raz, dwa, trzy!
Olimpiodor cisnął zawartość swego kielicha — i chybił.