Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szenie. Wodzowie szeptali pomiędzy sobą. Nagle śród mroku zabłysnął ogień. Wszyscy wstrzymali oddech i zwrócili wzrok na cesarza. Zrozumiał on, co ten ogień oznacza: to Persom udało się podpalić statki rzymskie za pomocą płonących pocisków, zręcznie rzuconych z przeciwnego brzegu.
Julian zbladł, ale opanował się w jednej chwili, i nie dając żołnierzom czasu do namysłu, skoczył na pierwszy okręt, który mu się nawinął, i z uśmiechem tryumfu zawołał do wojska:
— Wygrana! wygrana! Widziałem ogień! Wyszli na ląd i opanowali wybrzeże. Ja to wydałem rozkaz wysłanej kohorcie, ażeby rozpaliła ogień na znak zwycięstwa. Za mną, towarzysze!
— Co czynisz? — szepnął mu do ucha roztropny Salustyusz. — Jesteśmy zgubieni. To jest pożar...
— Cesarz dostał obłąkania! — wyjąkał struchlały Hormizda do Dagalaifa.
Przebiegły barbarzyńca wzruszył ramionami w niepewności.
Wojsko w nieprzepartym pędzie rzuciło się ku rzece z okrzykiem zapału: „Wygrana! wygrana!” Potrącając się wzajemnie, wpadając do wody i wyciągając się ze śmiechem, wsiadali wszyscy na statki. Kilka mniejszych czółen o mało nie poszło na dno. Na galerach zabrakło miejsca.
Wielu jeźdźców rzuciło się odważcie wpław, przerzynając bystry prąd piersiami rumaków. Celtowie i Batawowie puszczali się na rzekę na ogromnych swych tarczach skórzanych w kształcie łodzi — i nieustraszenie płynęli śród mgieł, chociaż tarcze szybko kręciły się w wartkim wirze. Nie spostrzegając niebezpieczeństwa, żołnierce wołali radośnie: