Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niebo przezwyciężyło nienawiść ludzką. Oblężeni i oblegający, wyczerpani znużeniem, musieli zaprzestać walki.
Nastała cisza, dziwna śród jaskrawego południa, posępniejsza niż podczas najczarniejszej nocy.
Rzymianie nie tracili otuchy.
Po zdobyciu Perizaboru uwierzyli w niezwyciężoność cesarza, porównywali go z Aleksandrem Wielkim i cudów po nim się spodziewali.
W ciągu dni kilkunastu po wschodniej stronie Maogamalki, gdzie skały były mniej strome, żołnierze wykuli podkop, który przechodził pod murami twierdzy do samego środka miasta. Podziemie to miało szerokości trzy łokcie; dwaj żołnierze mogli niem postępować obok siebie. W pewnych odstępach grube słupy podpierały sklepienie. Kopacze pracowali raźno; chłód i cień po nadmiarze słońca sprawiały im wielką przyjemność.
— Niedawno byliśmy żabami, teraz dla odmiany zrobiono z nas krety! — mówili, śmiejąc się, żołnierze.
Trzy kohorty, Mattiarianów, Laccinarianów i Victorianów, półtora tysiąca co najdzielniejszych rycerzy weszło, zachowując ścisłe milczenie, do tej podziemnej galeryi i wyczekiwało niecierpliwie od wodzów rozkazu wtargnięcia do miasta.
Z nastaniem dnia skierowano umyślnie szturm w dwie przeciwległe strony, by odwrócić uwagę Persów. Julian prowadził żołnierzy wązką ścieżką u brzegu urwiska pod ulewą strzał i kamieni.
— Zobaczymy, — rozmyślał, lubując się w niebezpieczeństwie — zobaczymy, czy bogowie mnie ochraniają, czy stanie się cud, czy umknę obecnie śmierci.
Niepohamowana ciekawość i żądza nadnaturalności parły go do wystawiania się na niebezpieczeństwo, do wy-