Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tryczną prawidłowością przecinająca wpoprzek całą Mezopotamię, zwała się Nagar Malka, rzeka Królewska.
Nagle Persowie zniknęli i poziom Nagar Maiki począł się wznosić, wezbrana woda zalała okoliczne pola. Persowie urządzili pawódź, pootwierawszy śluzy i tamy kanałów, których sieć zagmatwana zraszała pulchne grunta Asyryi.
Piesi żołnierze brnęli po kolana w wodzie, nogi grzęzły im w lepkiej, ciężkiej glinie. Całe manipule zapadały się w niewidzialne rowy; nawet jeźdźcy z końmi i objuczone wielbłądy ginęli niespodzianie w dołach. Trzeba było drągami szukać brodu. Pola zamieniły się w jeziora, na których tu i owdzie sterczały, jak wysepki, gaje palmowe.
— Dokąd-że to idziemy? — szemrali bojaźliwsi. — Dlaczego nie wracamy natychmiast do rzeki i nie wsiadamy na statki? Żołnierzami jesteśmy, nie żabami, żeby pływać w kałużach.
Julian szedł razem z piechotą nawet w najtrudniejszych przejściach. Pomagał wyciągać za koła wozy ładowne, ugrzęzłe w mule i ze śmiechem pokazywał żołnierzom swą zmoczoną i zabłoconą purpurę. Robiono faszyny z pni palmowych, urządzano mosty pływające na olbrzymich pęcherzach.
Za nadejściem nocy wydostało się wreszcie wojsko na suche miejsce. Zmordowanych żołnierzy zmorzył sen niespokojny.
Rankiem ujrzeli twierdzę Perizabor.
Persowie szydzili z nieprzyjaciół z po za murów i z wież niedostępnych, okrytych szerokiemi zasłonami ze skór kozich w celu ochrony przed uderzeniami machin oblężniczych. Cały dzień przeszedł na wymianie przekleństw i pocisków.