Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak jest, i klnę się na nieprzyszłe zwycięstwa, na wielkość Rzymu, że się żadnego wieszczego ptaka nie ulęknę, ani też wody, ani ognia, ani nieba, ani ziemi, ani bogów nawet. Za późno! Kości rzucone! Przyjaciele, w całej naturze jest-że coś bardziej boskiego nad wolę ludzką? We wszystkich księgach sybilińskich jest-że coś potężniejszego od słów: „Ja tak chcę!” Lepiej niż kiedykolwiek czuję tajemnicę mego życia. Były czasy, kiedy wieszcze znaki oplątywały mnie, jak matnią, i czyniły swym niewolnikiem. Dzisiaj nie wierzę im — i drwię sobie z nich Może to jest bluźnierstwem? Tem gorzej! Nie mam nic do stracenia! Jeżeli bogowie mnie opuszczą, wyrzeknę się bogów!
Skoro wyszli wszyscy, Julian zbliżył się do małego posążka Merkurego, mając zamiar, według zwyczaju, pomodlić się i rzucić parę ziarn kadzidła na trójnóg, ale nagle odwrócił się z uśmiechem, legł na skórę lwią, która mu za łoże służyła, i zgasiwszy lampę, zasnął snem spokojnym i bez troski, jak to się często zdarza ludziom w przededniu wielkiej klęski.
Świtało zaledwie, gdy się obudził, jeszcze weselszy niż wczoraj. Obóz powstawał ze snu. Zabrzmiały trąby.
Julian dosiadł konia i pojechał na brzeg Aboru.
Był świeży poranek kwietniowy. Senny wiatr nawiewał chłód nocny od brzegów wielkiej rzeki azyatyckiej. Wzdłuż rozlanego szeroko na wiosnę Eufratu, od baszt Circesium aż do obozu rzymskiego, na przestrzeni dziesięciu stadyów, ciągnęła się flota. Od panowania Kserksesa nie widziano takiego nagromadzenia sił.
Błysnęły pierwsze promienie słońca z za piramidalnego mauzoleum, wzniesionego zwycięzcy Persów Gordianusowi, zabitemu w tem miejscu przez Filipa Araba. Brzeg purpurowego kręgu zapłonął u spodu cichego nieboskłonu