Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prószonych, jeszcze piękniejszą się wydawała. Z główką na ręce opartą wydawał się śpiącym — i Julian, patrząc nań, pomyślał:
— Takim właśnie być musi Eros, syn bogini miłości, ukamienowany przez galilejczyków.
I cesarz rzymski ze czcią ukląkł przed męczennikami bogów olimpijskich. Pomimo straty świątyni, pomimo bezmyślnego tryumfu gawiedzi, Julian czuł w tej śmierci obecność boga. Serce przejęła mu tkliwość, nawet nienawiść znikła, i ze łzami rozczulenia ucałował świętą dłoń starca.
Konający otworzył oczy.
— Gdzie chłopiec? — zapytał słabym głosem.
— Tu... przy tobie...
Julian delikatnie położył dłoń starca na głowie Euforjona.
— Żyje? — zapytał Gorgias, gładząc po raz ostatni kędziory dziecka.
Z osłabienia nie mógł odwrócić ku niemu głowy, a Julian nie miał odwagi odsłonić mu prawdy. Kapłan utkwił w cesarzu błagalne spojrzenie:
— Cesarzu... powierzam ci go... Nie opuazczaj go...
— Uspokój się, zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy dla tego chłopczyny.
Tak Julian wziął pod swą opiekę tego, któremu nawet cesarz rzymski nie mógł już nic uczynić dobrego, czy złego.
Gorgias wciąż trzymał kostniejącą rękę na głowie Euforyona. Twarz jego nagle się rozjaśniła; chciał coś powiedzieć i wybełkotał parę oderwanych wyrazów:
— Oni! oni!.. Wiedziałem o tem... Radujcie się