Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się szaleńcem ludziom roztropnym, jak ty? I któż mu dał zwycięstwo?
— Nie wiem — wymijająco odpowiedział prefekt z uśmiechem. — Sądzę, że przymioty bohatera...
— Nie! — zawołał Julian — bogowie! Słyszysz, Salastyuszu? Bogowie Olimpu mogą i mnie taką łaskę okazać, albo i większą nawet, skoro im się spodoba. Rozpocząłem od Gallów, skończę na Indyach. Przebiegnę świat cały, ze wschodu na zachód, jak wielki Macedończyk, jak bóg Dyonizos. Zobaczymy wtedy, co rzekną galilejczycy, zobaczymy, czy będą drwili z miecza cesarza rzymskiego, jak drwią obecnie z jego skromnej odzieży filozofa, skoro powróci z Azyi w tryumfie!...
Oczy jego miały błyski szaleństwa. Salustyusz chciał coś odpowiedzieć, ale zmilczał. Gdy Julian znowu chodzić zaczął, prefekt pokiwał głową, i litość głęboka zajaśniała w rozumnem spojrzeniu starca.
— Wojsko niech będzie w pogotowiu do wyruszenia — ciągnął Julian. — Ja tak chcę, rozumiesz? Nie zniosę wybiegów ani zwłoki! Mamy trzydzieści tysięcy ludzi. Król armeński Arsaces przyobiecał swą pomoc. Chleb będzie. Czegóż jeszcze potrzeba? Muszę mieć pewność, że mogę w każdej chwili wyruszyć na Persów. Od tego zawisła nie tylko moja sława, lecz bezpieczeństwo cesarstwa Rzymskiego i zwycięstwo bogów nad galilejczykami...
Wielkie okno było otwarte. Gorący wiatr, wdzierając się do pokoju, chwiał trzema językami ogni potrójnego świecznika. Gwiazda spadająca błysnęła, przeszywając mroczne niebo, i zgasła. Julian zadrżał; była to wróżba niepomyślna.
Ze drzwiami rozległy się głosy. Ktoś zastukał.
— Kto tam? Wejdźcie! — rzekł cesarz.