Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu się nagle, że to bies w postaci ogromnego kota siadł mu na grzbiet i drapie go po twarzy, strącając go ze śmiechem w otchłań. Olbrzym jął czynić rozpaczliwe skoki, by się uwolnić od ciężaru. Włosy stanęły mu dęba na głowie, zawył z przerażenia. Czerniejąc podwójnym ogromnym cieniem na bladym nieboskłonie, pędzili tak po martwem polu, śród zakurzonych traw, zgiętych ku spieczonej i stwardniałej ziemi...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Tymczasem w sypialni pałacu antyocheńskiego Julian odbywał tajemną naradę z prefektem Wschodu, Salustyuszem Sekundem.
— Skądże weźmiemy, miłościwy cesarzu, chleba dla takiej armii?
— Powysyłałem tryremy do Sycylii, do Egiptu, do Apulii, wszędy, gdzie tylko są obfite zbiory — odparł cesarz — Mówię ci, że chleb będzie.
— A pieniądze? — zapytał Salustyusz. — Może byłoby lepiej odłożyć tę wyprawę do przyszłego roku... zaczekać trochę...
Julian chodził wielkimi krokami po komnacie; nagle zatrzymał się przed starcem.
— Czekać! — zawołał gniewnie. — Czyście się zmówili wszyscy ciągle mi to samo powtarzać! Czekać! Jak gdybym ja mógł jeszcze teraz czekać! Alboż galilejczycy czekają? Zrozum, starcze, że ja muszę dokonać czegoś niemożliwego, muszę powrócić z Persyi wielkim i groźnym, albo nie wracać wcale. Porozumienia już być nie może. Wyboru nie mam. Co mi mówicie o rozsądku? Czy sądzisz, że Aleksander Macedoński rozsądkiem świat zwyciężył? Ten młodzik gołowąsy, wyruszający z garścią ludzi naprzeciw monarsze azyatyckiemu, czyż nie wydawał