Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyjaciela skupili się jeszcze bardziej i szeptem radośnie plotkować zaczęli.
Salustyusz, stojąc na uboczu, patrzał na tę naradę gorzkim uśmiechem.
Wewnątrz świątyni Julian zastał Euforyona. Dziecko ucieszyło się na jego widok i podczas nabożeństwa powielekroć zatapiało swój wzrok we wzroku cesarza, uśmiechając się zagadkowo, jak gdyby ich łączyła jakaś wspólna tajemnica.
Oświetlony słońcem ogromny posąg Apollina wznosił się pośrodku świątyni; ciało miał z kości słoniowej, draperye ze złota, jak Zeus Fidyasza w Olimpii. Zlekka nachylony bóg wylewał nektar ze swego kielicha na Matkę-ziemię, prosząc ją o powrócenie mu Dafny.
Lekki obłok przepłynął nad świątynią; zadrgały cienie na kości słoniowej, przez czas wyzłoconej, a Julianowi się wydało, że bóg nachyla się jeszcze bardziej z życzliwym uśmiechem, ażeby przyjąć ofiarę ostatnich czcicieli: zgrzybiałego kapłana, cesarza-renegata i głuchoniemego syna sybilli.
— Oto moja nagroda! — modlił się z dziecinną radością Julian. — Nie chcę innej chwały, Apollinie! Dziękuję i ci za to, że tłum wyklina mnie i odtrąca, jak ciebie, i za tę łaskę, którą mi okazujesz, pozwalając żyć i umrzeć samotnie, jak ty. Tam, gdzie się modli motłoch, niemasz boga! Ty jesteś tutaj, w sprofanowanej świątyni! Boże! od ludzi wyszydzony, piękniejszy jesteś teraz, aniżeli wtedy, gdy cię czczono! W dniu, który Parki dla mnie przeznaczyły, pozwól mi złączyć się z tobą, o Promienisty! pozwól mi umrzeć w tobie, o Słońce, jak na ołtarzu ogień statniej obiaty umiera w blasku twoim!...
Tak modlił się cesarz, i ciche łzy toczyły mu się po policzkach, a podobne do łez krople krwi ofiarnej padały jedna po drugiej na węgle nawpół strawione.