Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Julian milczał, wciąż jeszcze wylękły i blady.
— Oto się zjawi — ciągnął Maksym — jako piorun z chmur, niosący śmierć i opromieniający wszystko. Straszny i nieustraszony, wyższy nad powinność i prawo, wyższy nad dobro i zło. W nim zleje się w jedno — dobro i zło, pokora i duma, tak samo, jak światło i cień zlewają się w jedno w zmroku porannym. I ludzie błogosławić go będą nie tylko za miłosierdzie, lecz i za nielitościwość, w której nadludzka potęga będzie i piękno
— Mistrzu! — zawołał cesarz: — oto widzę to wszystko w oczach twoich. Rzeknij, iż jesteś Niewiadomym, a pójdę ze tobą i błogosławić ci będę!...
— Nie, mój synu. Jestem światłem Jego światła, duchem Jego ducha. Ale nim jeszcze nie jestem. Jam nadzieją, jam zwiastunem.
— Dlaczego, Maksymie, ukrywasz się przed ludźmi? Objaw się im, ażeby i oni poznali cię, jako ja...
— Godzina moja nie nadeszła — odpowiedział hierofant; — nieraz już przychodziłem na świat i jeszcze przyjdę nieraz. Ludzie boją się mnie, nazywając mnie to wielkim mędrcem, to uwodzicielem, to czarownikiem, Orfeuszem, Pitagorasem, Maksymem z Efezu. Ale ja jestem Bezimienny. Przechodzę koło tłumu z niememi usty i słoneczną twardą. Coż bowiem powiedzieć mógłbym tłumom? Nie zrozumieliby nawet mego pierwszego słowa! Tajemnica mojej mądrości jest dla nich nad śmierć straszniejsza. Są tak dalecy ode mnie, że nawet nie krzyżują mnie i nie kamienują, jak swe proroki; jedynie tylko nie poznają mnie. Mieszkam w podziemnych jaskiniach i rozmawiam z gwiazdami, przysłuchuję się, jak rośnie trawa, jak szemrzą fale mórz, jak bije serce ziemi — wyglądam, czy godzina moja nie nadchodzi. Ale nie, — więc znów odchodzę jako cień z niememi usty i zasłonioną twarzą...