Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

Noc burzliwa. W rzadkich chwilach mdły promień księżyca, przerznąwszy się przez pędzie chmury, zlewa się dziwacznie z przelotnym blaskiem błyskawic. Wiatr ciepły, przesiąkły słonymi wyziewy, chłoszcze igłami pochyłego deszczu. Na brzegu Bosforu jeździec jakiś zbliżył się do samotnych ruin. Za niepamiętnych czasów, kiedy zamieszkiwali tutaj waleczni Trojańczycy, było to miejsce obronne, za strażnicę służące. Teraz pozostały z niego stosy kamieni i nawpół rozwalone mury, wysokiemi trawami porosłe. W dole ocalała izdebka niewielka, schronisko pasterzy i włóczęgów.
Uwiązawszy wierzchowca pod osłoną sklepienia i rozsunąwszy łopiany, jeździec zastukał do nizkich drzwiczek:
— To ja, Merroe, otwieraj!
Egipcyanka odemknęła drzwi i wpuściła go wewnątrz wieży.
Przybyły podszedł do pochodni, która oświetliła mu twarz — był to cesarz Julian.
Poszli dalej. Staruszka, obeznana z miejscowością prowadziła Juliana za rękę. Rozsuwając zarośla suchego ostu, odsłoniła nizkie wejście do groty skalnej i zeszła na dół po stopniach. Morze było blizko, ziemia drżała od huku bałwanów, ale ściany kamienne nie dawały wichrowi dostępu. Egipcyanka skrzesała ogień.
— Oto, Panie, lampka i klucz. Obrócisz go dwa razy. Brama klasztorna stoi otworem. Gdybyś napotkał brata odźwiernego, nie obawiaj się. Przekupiłam go. Tyl-