Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zakończył mowę następującem, iniespodzianemi słowy, w których dźwięczała ironia:
— Przywołaliśmy z wygnania braci waszych, potępionych na synodach Konstantyna i Konstancyusza, pragnąc obdarzyć wolnością obywateli cesarstwa rzymskiego. Żyjcie w pokoju, galilejczycy, według przykazania Nauczyciela waszego. W celu zaś całkowitego usunięcia niezgody, polecamy wam, mądrzy nauczyciele, ażebyście zapomniawszy wzajemnych nienawiści, zjednoczeni w miłości braterskiej, ustanowili dla wszystkich galilejczyków jedno jedyne wyznanie wiary. W tym celu zwołaliśmy was tutaj do naszego domu za przykładem poprzedników naszych Konstantyna i Konstancyusza. Sądźcie i stanówcie mocą władzy, przez kościół wam nadanej. My zaś odchodzimy, pozostawiając wam całkowitą swobodę, i oczekiwać będziemy mądrych postanowień waszych.
Nim ktokolwiek zdążył opamiętać się i odpowiedzieć cokolwiek na tę dziwną mowę, Julian w otoczeniu przyjaciół filozofów wyszedł z atryum.
Milczeli wszyscy. Ktoś westchnął, i wśród ciszy nie było słychać nic, oprócz wesołego trzepotania skrzydeł gołębi i szmeru fontanny.
Wtem na wysokich stopniach marmurowych, które służyły Julianowi za trybunę, pokazał się ów dobroduszny starzec z ruchami parafiańskimi, o silnym akcencie ormiańskim, z którego tylko co naśmiewali się wszyscy.
Miał on twarz zaczerwienioną, oczy błyszczące odwagą; mowa cesarza oburzyła starego biskupa sebastyjskiego. W zapale gorliwości zapomniał o niedawnem onieśmieleniu i zwrócił się do członków soboru:
— Ojcowie i bracia!... — wołał Eustacyusz głosem tak stanowczym, że nikomu śmiać się nie przyszło do głowy.