Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

księżyc.” Nieprzyzwyczajonemu mogło to w samej rzeczy wydawać się zrazu śmiesznem.
Stary eunuch skrupulatnie skandował każdą stopę heksametru, wymachując takt rękoma, a na żółtej i zwiędłej jego twarzy malowało się poważne skupienie.
Ale z każdą strofą potężniał piszczący głos kobiecy, i Julian przestawał spostrzegać brzydotę starca, a widział jedynie duszę żywą i zapalną, wstrząśniętą zachwytem nad potęgą piękna. Dreszcz rozkoszny przejmował mu ciało, podczas gdy boskie heksametry przelewały się, hucząc, niby fale morskie. Widział przed oczyma pożegnanie Hektora z Andromachą, Ulisesa, wzdychającego do Itaki na wyspie nimfy Kalipso, w obliczu smutnego, pustynnego morza. Jakiś słodki ból targał serce Juliana; była to dręcząca tęsknota do wieczyście uroczej Hellady, ojczyzny bogów i wszystkich kochanków piękna. Łzy czuć było w drżącym głosie mistrza, łzy toczyły się po jego żółtych policzkach.
Innym znów razom Mardoniusz mówił chłopcu o mądrości, o twardej cnocie, o śmierci bohaterów za wolność. O, jakże i te mowy również nie były podobne do nauk Eutropiusza! Mardoniusz opowiadał mu żywot Sokratesa. Dochodząc do apologii przed ludem ateńskim, stary nauczyciel przybierał postawę tryumfującą i recytował z pamięci mowę filozofa z zimną pogardą, zastygłą na twarzy. Zdawało się, że przemawia nie oskarżony, lecz sędzia ludu Sokrates nie żąda przebaczenia. Wszelka władza, wszelkie prawa państwa niczem są wobec wolności ducha człowieczego. Ateńczycy mogą go pozbawić życia, ale nie potrafią mu odebrać wolności i szczęścia jego duszy nieśmiertelnej.
I kiedy ten barbarzyniec Scyta, dawny niewolnik z nad brzegów Borystenu, wymawiał głośno wyraz: „wol-