suwali się oni, rzucając na słoneczny marmur bezkształtne czarne cienie.
Wszyscy czuli się zakłopotani. Każdy usiłował nadawać sobie pozór obojętności, nawet pewności siebie, udając, że nie spostrzega w sąsiedzie swym wroga, któremu on, albo który jemu, zwichnął życie, lecz ukradkiem ciskali wszyscy na siebie wejrzenia ciekawej pogardy.
— Święta Matko Boża! Co to jest? Gdzieśmy się dostali? — mówił z głębokiem wzruszeniem stary otyły biskup sebastyjski Eustacyusz. — Chcę wyjść, puśćcie mnie, żołnierze!
— Zwolna, zwolna, przyjacielu — odpowiedział mu centuryon kopijników, barbarzyńca Dagalaif, odsuwając go grzecznie od bramy.
— Duszę się w tej smrodliwości heretyckiej! Puszczajcie mnie!
— Z woli Augusta wszyscy, którzy przybyli na sobór... — przekładał Dagalaif, wstrzymując go z łagodną stanowczością.
— Ależ to nie sobór! — oburzał się Eustacyusz: — to jaskinia zbójców!
Pomiędzy galilejczykami znaleźli się dowcipnisie, którzy się zaczęli wyśmiewać z parafiańskiej powierzchowności, astmy i silnie ormiańskiego akcentu w wymowie Eustacyusza. Biskup, straciwszy do reszty odwagę, uspokoił się i wcisnął do kąta, szepcząc z rozpaczą:
— Panie, Panie! cóżem Ci zawinił?
Euander z Nikomedyi żałował również swego przybycia, jak niemniej tego, że przyprowadził z sobą ucznia Dydymowego, brata Juwentyna, który tylko co przybył właśnie do Konstantynopola.
Euander był jednym z największych dogmatyków swego czasu, człowiekiem głębokiego i przenikliwego umysłu.
Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/264
Ta strona została przepisana.